Spotkaliśmy się z jedną z pierwszych animatorek dla dzieci w powiecie lęborskim. Nazywa się Barbara Iskra, mieszka w Sarbsku, większość z mieszkańców powiatu może ją lepiej kojarzyć pod pseudonimem AnimaSkierka.
– Teraz animatorzy dla dzieci są powszechni, natomiast, gdy Pani zaczynała pracę 14 lat temu, było to coś zupełnie nowego. Jak wyglądały Pani początki?
– Faktycznie teraz jest mnóstwo animatorów, ale jedynym miejscem, które dłużej działa w branży animatorskiej dłużej niż ja, jest agencja turystyczna Przygoda. Kilkanaście lat temu, gdy zaczynałam pracę, chcieli mnie tam zatrudnić, ale moim marzeniem było otworzyć własną działalność i tak też zrobiłam. Od tamtej pory cały czas działam jako AnimaSkierka. Dążyłam do osiągnięcia mojego marzenia i udało mi się je spełnić. Mój mąż często mówi, że ktoś czuwa nade mną, bo ja zawsze jak coś robię, to są to początki tego czegoś. Udaje mi się często być pierwszą w danej dziedzinie i często zaczynam bez konkurencji właściwie.
– Skąd właściwie u Pani zrodził się pomysł na zostanie animatorką dla dzieci? Jest mnóstwo dziedzin, w których mogła Pani otworzyć własną działalność, dlaczego w takim razie padło akurat na to?
– Jest to trudna dla mnie historia. Stało się to po śmierci mojego syna. Byłam wtedy na dnie i miała dwa wyjścia. Mogłam albo się poddać, albo coś w swoim życiu zrobić. Zrobiłam więc to, co kocham, bo wydawało mi się to wtedy jedyną możliwością, żeby stanąć na nogi. Uwielbiam pracę z dziećmi, więc na to padł mój wybór. Uważam, że w najgorszym momencie życia, podjęłam jednocześnie najlepszą decyzję w moim życiu. Musiałam podążać za swoim powołaniem, ale przyznaję nie byłam w tym sama. Byłam otoczona ludźmi, którzy mnie kochali i wspierali i bez nich nic z tego by się właściwie nie udało. Do dzisiaj mówię, że sukces nie opiera się na jednej osobie. Na to pracuje wiele osób. Nie będę ukrywać, że dużo mi w tej kwestii pomógł mi Jan Kiśluk, który dostrzegł mój potencjał i dużo mnie promował w początkach mojej działalności. Ale oczywiście wynikało to z tego, że dobrze wykonywałam swoją pracę i dzieci były bardzo zadowolone.
– Ludzie często po latach wypalają się zawodowo. Czy Pani również zetknęła się z tym, że praca przestała Pani przynosić tyle satysfakcji, co niegdyś?
– Oczywiście, że nie. Wciąż kocham to, co robię i nie wyobrażam sobie życia bez tego. Pod tym względem nic się nie zmieniło, a nawet przeciwnie. Dzieci z roku na rok się zmieniają. Nie można stać w miejscu, wymyślić sobie jeden schemat i się go trzymać. W miarę jak świat idzie do przodu, ja muszę za nim nadążać. Po pandemii dzieci zmieniły się drastycznie. Widać, że są teraz bardziej wycofane, niż kiedyś i ja również muszę brać to pod uwagę podczas prowadzenia zabaw z nimi. Dlatego nie mam nigdy sztywnego planu zabaw, tylko raczej przygotowuję całą listę potencjalnych zabaw i na bieżąco wybieram coś z tego, w zależności od tego z jakimi dziećmi mam do czynienia. Myślę, że największym wyzwaniem w ostatnim czasie była właśnie pandemia. Po czasach lockdownu zauważyłam, że dzieci mają spore problemy w komunikowaniu się między sobą, przełamywaniu lodów i po prostu współpracowaniu ze sobą nawzajem. Dlatego muszę dobierać najpierw takie zabawy, żeby je trochę rozgrzać i zachęcić. Nie mogę pierwszą zabawą zrazić ich do siebie, nie o to tutaj chodzi. Dużym wyzwaniem jest też zorganizować coś, co zainteresuje tych młodych ludzi bardziej, niż telefony komórkowe. Póki co jednak wciąż jakoś udaje mi się to zrobić.
– Jak Pani radzi sobie z różnorodnością wśród dzieci? W końcu w wielu grupach wiekowych można spotkać różne rodzaje osobowości, którym na raz musi Pani sprostać.
– Tutaj dużą rolę odgrywa wyczucie. Dzieci, które są bardzo energiczne, potrzebują więcej uwagi, dlatego je często w zabawach obsadzam w roli kapitanów zespołów. Sztuką jest jednak rozdysponować „stanowiskami” tych dzieci, w taki sposób, żeby każdy bawił się dobrze i nikt nie czuł się pominięty. Z reguły nie mam na to za dużo czasu, ponieważ często pracuję z dziećmi, których zupełnie nie znam i muszę w ciągu kilku minut wyczuć, w jaki sposób poprowadzić zabawę.
– Mówi Pani z pasją o swoim zawodzie. Jaki Pani zdaniem jest największy atut pracy animatora?
– Zadowolenie dzieci. Nie ma nic bardziej cennego niż widok radości, uśmiechu dziecka. Ja się w pracy wcale nie męczę, wracam do domu właściwie całkowicie wypoczęta. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli robisz to, co kochasz, to nie przepracujesz w swoim życiu ani jednego dnia. W sezonie pracuję właściwie codziennie od rana do wieczora i nie czuję nawet najmniejszego cienia zmęczenia. W końcu największą przyjemność sprawia mi, kiedy dzieci dzięki mnie są uśmiechnięte, przytulają się do mnie, szybko nazywają mnie swoją ciocią. Właściwie bardzo często nie chcą się ze mną żegnać. Bez różnicy czy to jest szkoła, kinderbal czy praca w placówce turystycznej. Pod koniec wydarzenia dzieciaki otaczają mnie, przytulają, każdy chce iść za rękę. Ja wracam do domu z myślą, że przeżyłam kolejny wspaniały dzień w kochającym towarzystwie.
– Gdy Pani zaczynała, udało się Pani wybić. Jak sytuacja z konkurencją wygląda dzisiaj?
Są inni animatorzy, ale ja nie postrzegam tego, jako konkurencji. Jest tak duża potrzeba na animatorów, że nie musimy rywalizować i walczyć o klientów, czy nagabywać, że inni animatorzy są źli czy niedobrzy. Dzieci jest mnóstwo i powinniśmy sobie nawzajem pomagać. W końcu, jeśli zgłosi się do mnie klient z terminem, kiedy nie mam czasu, mogę z czystym sumieniem polecić kogoś innego. Jest jedna animatorka z Lęborka, której osobiście nie znam, ale nieraz widziałam ją w akcji i wiem, że świetnie organizuje zabawy dla dzieci. Z reguły, jeśli nie mogę kogoś przyjąć, to właśnie ją polecam. Zresztą ta Pani chyba nic o tym nie wie, ale to przecież nie szkodzi. W każdym razie, nie traktuję żadnego innego animatora jako konkurencji i uważam, że powinniśmy siebie nawzajem polecać.
– Czy zdarza się Pani, że pojawia się wśród klientów, rodziców czy opiekunów nieufność wobec Pani metod?
– Nigdy jeszcze się z takim zjawiskiem nie spotkałam. Wręcz przeciwnie. Rodzice często są na imprezach razem z dziećmi. Widząc moje zaangażowanie i umiejętności, często proponują następne imprezy z moim udziałem. Same dzieci też w tym często pomagają. Gdy są zadowolone, proszą rodziców, żeby, na przykład, na ich urodzinkach też była „ciocia Iskierka”. Podstawą mojej pracy jest więc, tak jak już wspominałam, zadowolenie dzieci.
– Wspomniała Pani, że animatorów wciąż brakuje. Nie obawia się Pani, że ta sytuacja w najbliższym czasie może się zmienić i jednak pojawi się ta konkurencja?
– Raczej nie, chociaż na horyzoncie widnieje inny problem. W dzisiejszych czasach mamy bardzo dużo dzieci niepełnosprawnych lub dzieci ze spektrum autyzmu. Aby móc się nimi w pełni zając nie wystarczy doświadczenie i kursy animatora dla dzieci. Wydaje mi się, że z czasem animatorzy mogą zostać wyparci przez terapeutów zajęciowych. Dlatego też szkolę się w tym kierunku, aby móc dalej spełniać swoje marzenia jako AnimaSkierka i nie musieć ograniczać się w zakresie pracy z dziećmi. Wszystko co robię, robię z myślą o tym, żeby móc aż do emerytury sprawiać dzieciom uśmiechy. Jako terapeutka zajęciowa na pewno będę miała większe możliwości w tym zakresie, ale na pewno nie zamierzam rezygnować z pracy animatorki. Po prostu chcę te dwie rzeczy połączyć. Chcę nie tylko umilać dzieciom czas, ale też pomagać im w rozwoju poprzez terapię zajęciową. Dokształcam się po to, aby dopasować się do dzieci i móc lepiej zajmować się dziećmi. Chcę być gotowa na sytuację, w której dostanę propozycję poprowadzenia zabawy, na której również będą dzieci z niepełnosprawnościami lub ze spektrum autyzmu. W końcu one również zasługują na dobrą zabawę, ale jednak często wymagają specjalnego podejścia.
– Zmierzając już do końca, w jaki sposób w kilku słowach opisałaby Pani swoją pracę?
– Jak już mówiłam, dla mnie to jest wszystko. Gdyby ktoś dzisiaj mi powiedział, że mam z tego zrezygnować, to włożyłabym zatyczki do uszu, żeby go nie słyszeć i poszła prowadzić kolejną imprezę dla dzieci. Dla mnie dzieci to jest cały świat i nie wyobrażam sobie życia bez nich.
– Dziękuję za rozmowę.